Zwierciadło Wszechświata w kaszubskiej zagrodzie – filozofia wobec twórczości Józefa Chełmowskiego

Paweł Paniec

Wielkie myśli i 

czyste serce oto wszystko o co 

powinniśmy prosić Boga

Józef Chełmowski

Wielkie myśli. Czy dziś jest jeszcze możliwe, byśmy mieli wielkie myśli? My, ludzie pierwszej połowy XXI wieku. Czy cały wiek XX, a także pierwsze lata po jego zakończeniu nie utrwaliły w nas przekonania, że to jest bardzo niebezpieczne, by myśleć o tym, co jest dalej niż sięgają wszelkie wypracowane przez nas naukowe metody a mogłoby uzasadnić to, co daje nam fragmentaryczne poznanie? Parafrazując słowa Czesława Miłosza ze wstępu do “Zniewolonego umysłu”: nie ma okresu w historii ludzkości bardziej naznaczonego “wielkimi myślami” niż wiek dwudziesty. A poeta wyraził to zaledwie w połowie tamtego czasu. Co było potem? Pielęgnowano myśli mniejsze, aż okazało się, że rezygnacja z wizji bardziej rozległych może być równie niebezpieczna, jak ich kultywowanie, a może nawet jeszcze bardziej.

Zrezygnowaliśmy z zaglądania w otchłań, bo przestraszyliśmy się tego, że jesteśmy zbyt słabi, by odrzucić spojrzenie, którym otchłań chce ogarnąć nas? Człowiek stracił odwagę sięgania tam, gdzie wzrok nie sięga. Jedynie to, co zostaje potwierdzone bezpośrednim i kwantyfikowalnym dobrostanem, ma szansę pomieścić się w ludzkich wnętrzach ukształtowanych wedle ducha naszych czasów. 

Jeśli, Drogi Czytelniku, chciałbyś polemizować mówiąc, że mamy obecnie więcej środków by budować wizje kosmiczne, że mamy więcej czasu i mocy obliczeniowych, to wiedz, że już na początku tego tekstu rozmijają się nasze spojrzenia. Bo nie chcę zaprzeczyć temu, co mógłbyś pomyśleć. Chcę byś spojrzał w innym kierunku, gdzie tkwi podstawowa przyczyna problemu, który w tych początkowych akapitach szkicuję. Nie jest tak, że nie możemy stworzyć myśli wielkich, bo nie pozwala nam technika i zasoby. Nie możemy, bo nasza wyobraźnia nie wykona pracy niezbędnej do zaplanowania eksperymentu, który dowodziłby zasadności zajmowania się tym, czego nie wyrazimy fizycznymi wymiarami. 

Z tego w znacznej mierze brała się niechęć do metafizyki, która osiągnęła dojrzałą postać już w XIX wieku, a towarzyszy nam do dziś. Cenimy sobie słowo metaanaliza, ale nie potrafimy wznieść się na poziom meta względem dotykalnej czy hipotetycznej materii. Nie dlatego, że nie byłoby to dla człowieka wskazane. I również nie z tego powodu, że człowiek tego nie pragnie. Tym bardziej nie dlatego, że możliwe byłoby ujawnienie wielkich myśli pożytecznych dla naszego bycia. Czemu zatem? Bo odzwyczailiśmy się od odwagi sięgania po “Wielkie Myśli”, co sprawiło, że zatraciliśmy wyobraźnię zdolną do ich postulowania.

W kontekście ograniczeń wyobraźni, czym byłoby w dalszej części przytoczonego na początku cytatu “czyste serce”? Może Józef Chełmowski odwoływał się tymi słowy do potrzeby odrodzenia na nowo zdolności sięgania poza to, co możemy wyjaśnić w ramach naszego doraźnego funkcjonowania? Byłby to całkiem przydatny klucz hermeneutyczny, pasujący do szerszego kontekstu poglądów artysty. Tym bardziej, że stanowiłoby to spełnienie jednej z ważniejszych obietnic chrześcijańskiego Boga wyrażonej w znanym z nowotestamentowych Ewangelii Kazaniu na górze. “Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. Dlatego modlitwę Józefa Chełmowskiego czytam nie tylko jako wyraz jego żywej ludowej pobożności, która za nic mając ponowoczesne narracje odwołuje się do Boga. Czytam to w kontekście filozoficznym – poznawczym i metafizycznym, jako wołanie o wyobraźnię, która pozwoli nam czytać rzeczywistość poprzez wielkie myśli z tą największą – myślą o Absolucie na czele.

Józef Chełmowski nie jest postacią powszechnie znaną. Etykieta “artysta ludowy” wystarczy, by poważna część konsumentów kultury odwróciła swoją uwagę z powrotem w stronę kanonu czy mainstreamu. Ja również należę do tego szerokiego grona, które nie przywiązywało nigdy wagi do pracy i dzieł tak zwanych artystów nieprofesjonalnych. I pewnie byłoby tak dalej, gdyby nie przypadek, który można by w innym kontekście nazwać znakiem. Bo znaki są dla tych, którzy je widzą.

Dlatego lubię mówić, że to nie było tak, że znalazłem twórczość Józefa Chełmowskiego. Powtarzam, że to Józef Chełmowski znalazł mnie. Jest to ćwiczenie wyobraźni. Dopuszczam do siebie myśl, że świat nie jest zbiorem niepowiązanych ze sobą zdarzeń, ale rządzi się jakimś innym prawem, którego istnienia nie możemy dowieść, ale możemy spróbować je sobie wyobrazić. Możemy wyrazić wolę, by rzeczywistość była taka, jak mówimy. Czyli odważyć się rzeczywistość zaklinać, wbrew powszechnej opinii, uwarunkowaniu do nieporuszania tego typu kwestii i ryzyku odrzucenia przez otaczających nas ludzi, którzy nie mówią takich rzeczy. W społeczeństwie, w którym uczestniczymy więcej o nas mówi to o czym milczymy, niż to co wypowiadamy.

Józef Chełmowski znalazł mnie daleko od swojego świata, daleko od kaszubskiej wsi, w centrum tysiącletniego miasta, w wypożyczalni książek, w której zapytałem o ślady filozofów związanych z regionem podano mi książkę zatytułowaną z poetycką manierą “Pasieka wyobraźni. O twórczości Józefa Chełmowskiego”. W pierwszym odruchu chciałem odrzucić propozycję, bo nie sztuka mnie interesowała, tym bardziej ludowa. Powstrzymałem się, bo nie należy odmawiać bibliotekarzowi z powołania. Jak poprzednimi razy i w tym przypadku nie zwiodło mnie to na manowce, choć poprowadziło tam, gdzie bynajmniej nie planowałem się udać. Mogę powiedzieć śmiało, że otrzymałem to, czego potrzebowałem, choć w tamtym momencie nie wiedziałem jeszcze jak bardzo.

Wybrałem się z wizytą do miejsca, gdzie tytułowa pasieka wyobraźni powstała, czyli tam, gdzie człowiek współczesny, choć osobny nie obawiał się rozpędzić swoich myśli do prędkości kosmicznych stojąc jednocześnie na żywej ziemi. Znalazłem się w Brusach-Jaglie, w zagrodzie Chełmowskich, gdzie typową dla II połowy XX wieku wiejską architekturę pozbawioną uroku i podporządkowaną pełnionym funkcjom artysta przemienił w mikro świat mieszczący w sobie symbolicznie rozległe uniwersum przekraczające widzialną rzeczywistość. Zobaczyłem, że znalazłem się na tafli zwierciadła, w którym odbija się cały Wszechświat.

Moje reakcje na pierwsze doświadczenia sztuki Józefa Chełmowskiego zostały jednak przygotowane niemal dwadzieścia lat wcześniej, kiedy jeszcze na studiach trafiła  w moje ręce książka wspomnianego już Czesława Miłosza pod tytułem “Ziemia Ulro”. Tekst ten towarzyszy mi do dziś, a to co zobaczyłem w Brusach – Jaglie i podziwiając później różne kolekcje bardzo licznych prac Chełmowskiego trwa we mnie, jako ilustracja postawy egzystencjalnej, której polski noblista wieszczył śmierć w nowoczesnym i ponowoczesnym świecie. 

Chełmowski i Miłosz z pewnością wywodzili się z różnych światów, jeżeli chodzi o kulturowy kapitał, ale z pewnością łączyło ich przywiązanie do żywej ziemi, do przyrody i otoczenia natury. Chełmowski został do końca swoich dni w odziedziczonym po rodzicach gospodarstwie, a Miłosz cierpiał wykorzenienie ze świata bujnie wegetującej litewskiej wsi i nie rekompensowały mu tego żadne doświadczenia rodem z intelektualnego Parnasu, na który wspiął się mrówczą pracą.

Obie te wizje połączyły się w mojej głowie, co było łatwe o tyle, o ile w “Ziemi Ulro” przedstawieni są ci sami ludzie, którzy mieli wpływ na Józefa Chełmowskiego albo byli mu pokrewni w zapatrzeniu w zaświaty i szukający ich śladów w dotykalnej rzeczywistości.

Pierwszym z nich był Johann Wolfgang Goethe. Chełmowski podziwiał jego osiągnięcia, a Miłosz opisywał starszego brata w poezji jako postać z pogranicza dwóch światów – oświeceniowego, w którym nauka sprowadza świat do tego, co można objąć praktycznym rozumem i romantycznego, który nie tyle zawierza odczuciom i otwartej na dziedzinę ducha intuicji, co zaczyna boleć nad utratę dostępu do nich poprzez pogrzebanie wrażliwości metafizycznej.

Goethe próbował tworzyć zręby nowej nauki, która pozwalałaby przechodzić między tymi obszarami rzeczywistości, ale efekty jego intelektualnych i eksperymentalnych wysiłków zostały zniesione przez rozwijające się metody uprawomocniania wiedzy, które doprowadziły do powstania XIX-wiecznego scjentyzmu. Dlatego do dziś przetrwał w powszechnej świadomości jako poeta, co pozwala jego potomnym ignorować diagnozowaną przez niego przepaść która rozpostarła się między kulturą a duchem człowieka.

Bardziej dosłownie niż Goethe ujmował ten metafizyczny dramat żyjący równolegle do niego William Blake. Niektórzy zestawiają ze sobą twórczą intencję Anglika z zamiarami odczytywanymi z dzieł i postawy Chełmowskiego.  Bezpośredni wpływ nie jest tak oczywisty, jak w przypadku innych nawiązań do wcześniejszej sztuki, ale nawet jeśli zbieżność jest przypadkowa, to nie należy uznawać za odmienny impuls płynący z diagnozy otaczającej rzeczywistości. W moim odczuciu drążyła Blake’a i Chełmowskiego ta sama niechęć do obrazu świata zamkniętego w doczesności i potrzeba ponownego otwarcia natury ludzkiej na aspekt nadprzyrodzony.

Od Blake’a zaczerpnął Miłosz tytuł swojego eseju. Ziemia Ulro to ziemia jałowa, to piekło do którego został zepchnięty człowiek okaleczony duchowo. Blake opisuje to w ramach swojej mitologicznej wizji. Występują w niej cztery postacie, których nazwa ogólna odnosi się do greckiego pojęcia zoe określającego życie stanowiące jednoczącą podstawę świata odmienną od jednostkowego życia określonego bardziej rozpowszechnionym mianem bios. Są to cztery żyjące – trwające siły, czasem ujmowane jako biblijne anioły, ale też jako cztery żywioły (z podkreśleniem w tym słowie rdzenia – żywy). Urizen (rozum), Tharmas (zmysł), Luvah (miłość) i Urthona (wyobraźnia). Wszystkie one były harmonijnie połączone w pierwotnym człowieku – bogu, ale wskutek osiągnięcia przez pierwszego z wymienionych dominacji nad pozostałymi równowaga została naruszona i człowiek, jakiego znamy, jakim jesteśmy żyje na wygnaniu próbując objąć rzeczywistość intelektem bez możliwości odniesienia się do kosmosu, czyli porządku. 

Tak jak Goethe został w późniejszej percepcji ograniczony do swojej literackiej tożsamości, tak Blake’owi przyprawiono etykietę mistyka, szaleńca, geniusza i mitotwócy. To wystarcza, żeby jego wizje twórcze brać w cudzysłów, co zwalnia z odniesienia ich do toczącej nas realności.

Opisane wyżej rozszczepienie wybrzmiewa potem w twórczości romantycznej, ale też w romantycznych odwołaniach do mistycyzmu, które znajdujemy u Adama Mickiewicza. Jest to nie tylko wpajane wszystkim polskim młodym umysłom przeciwstawienie “szkiełka i oka” “czuciu i wierze”. Są to również wypowiedzi poety świadczące, że był tam, gdzie wzrok nie sięga, że doświadczył innego świata. Należałoby w świetle takich deklaracji uznać, że nazwany przez potomnych “wieszczem” obrał taką rolę i wypełniał ją całkiem na poważnie – przepowiadając. 

Znowu można by się doszukać w tym wykrzywiającego prawdziwy obraz podejścia historyków. Mickiewicz wpisany w kanon patriotycznych uniesień zmienia się posąg, który nie grozi wywróceniem racjonalnej narracji. A wszystko to, co się intelektualizacji wymyka jest traktowane jako przejaw chwilowego zauroczenia towiańszczyzną. Na ile słusznie?

Jest jeszcze przywołana w książce Miłosza postać Emanuela Swedenborga. Pozwolę sobie pominąć opisywanie jego dzieła i mistycznych objawień. Jest on często przywoływany w analizach twórczości Chełmowskiego, do czego przyczynia się zapewne obfita obecność aniołów i apokaliptyczne wizje w dziełach obu tych autorów. Czy rzeczywiście Swedenborg wpłynął na artystę z Brus, to pozostanie tajemnicą, jak większość źródeł, z których czerpał Chełmowski.

I ostatni z opisywanych przez Czesława Miłosza twórca, którego przywołam, to krewniak autora “Zniewolonego Umysłu” Oskar Miłosz piszący w języku francuskim literat, wielbiciel i współtwórca doktryn hermetycznych a ponadto litewski dyplomata zaangażowany w odrodzenie się tego państwa po I wojnie światowej. 

Oskar Miłosz w swoich poematach określanych czasem jako “mistyczne” roztaczał obrazy o metafizycznych odniesieniach, a w nich bardzo ważną, może nawet najważniejszą rolę odgrywała Wyobraźnia. Czy była to Blake’owska Urthona, trzeba by ten wątek bardziej zgłębić, co nie jest tutaj naszym zamierzeniem. Na potrzeby tego wywodu możemy utożsamić je ze sobą, ponieważ to co najważniejsze zaczerpnąłem od Czesława Miłosza, który zestawił w “Ziemi Ulro” wizje wygnania duchowego wymiaru ludzkiej egzystencji, to przekonanie o okaleczeniu człowieka przez odebranie mu wyobraźni, która pozwalała mu odnaleźć się w świecie i zastąpienie jej rozumowymi konstruktami, które podważały wartość jego jednostkowego istnienia spychając go w statystyczną przypadkowość. Zimny Urizen panował nad Ulro, która nie była już trójdzielną rzeczywistością, w której można było znaleźć dla siebie umocowanie zarówno w kwestii przyczyny jak i celu własnego życia. 

Z tego względu Wyobraźnia miała być sposobem na ocalenie człowieka. Gdyby spojrzeć na chwilę poza wątki zaczerpnięte z eseju Czesława Miłosza, to warto by przywołać tu Fryderyka Nietzschego, który innym językiem niż wymienione wyżej postacie, ogłosił kryzys wyobraźni. Streszczał się on w oskarżeniu o zabicie Boga. A lekarstwem na to miał być nowy człowiek, bo stary już nie potrafi wyobrazić sobie świata, w którym panuje jakiś porządek. Nowy człowiek ma za zadanie stworzyć – wymyślić siebie i zgodnie z tym realizować swoje życie. Co jest niezbędne, by rozpocząć ten proces? Wyobraźnia. Inna niż ta ogołocona przez nowoczesność.

Z takim uposażeniem intelektualnym i emocjonalnym, rozwijanym przez czas, który minął od czasu pierwszej lektury “Ziemi Ulro” stanąłem na progu zagrody Chełmowskiego. Co zobaczyłem? Lektura “Pasieki wyobraźni” mogłaby mnie utwierdzić, że przyszedłem znaleźć tam filozofa i artystę, ale nie przecząc żadnemu z wymienionych zostałem przygnieciony zupełnie innym wrażeniem. 

Moja pierwsza myśl o Józefie Chełmowskim, jaką znalazłem w sobie gdy stanąłem między jego domem, warsztatem i ogrodem, to było wyobrażenie erupcji. Twórca tego miejsca poprzez malunki na ścianach, rzeźby i konstrukcje, które  wkomponował w otoczenie na całej posesji objawił mi się on jako wulkan, z którego wylatują raz po raz kolejne wybuchy energii twórczej przekładanej niezwłocznie na działania kreatywne. Wrażenie trwa we mnie i nie potrafię już patrzeć inaczej na żaden zbiór prac bruskiego artysty. Gdybyśmy chcieli ująć to w pojęcia, które nie mają ścisłego przedmiotu odniesienia w rzeczywistości, ale których realność spontanicznie przyjmujemy, nazwałbym to zaklętym w dziele duchem twórcy.

Innymi słowy nazwałbym to utrwalonym przejawem charyzmy Chełmowskiego. Jej odbicie znajduję w opowieściach osób, które miały z nim bezpośrednią styczność. Rzadkie to zjawisko, żeby niemal każdy z kim rozmawiam o “Józku”, niezależnie od roli i pozycji, jaką spełnia w lokalnym środowisku, żywo zapala się w przekazywaniu wspomnień, czasem z rumieńcem na twarzy czy rozszerzonymi źrenicami. 

Ponoć spotkania z nim, a był otwarty na rozmowy z każdym, kto pojawiał się w jego zasięgu w Brusach, czy też w trakcie licznych wystaw popularyzujących jego sztukę, były o tyle odmienne od zwyczajowych pogawędek, jakie toczymy na co dzień, że przechodził bezpośrednio do tematów, które go nurtowały i stanowiły treść jego sztuki. Bez ogródek przechodził do kwestii metafizycznych, czy własnych poglądów na sprawy Wszechświata ściśle powiązane z doczesnością. Metaforycznie rzecz ujmując, Józef Chełmowski był jak płynąca lawa, która rozpalała wyobraźnię osób otwartych na doświadczenie jego osoby, a w dalszej perspektywie jego sztuki.

Postawa taka była przykładem bardzo konsekwentnej autokreacji. Jest to na wskroś ponowoczesny sposób działania artysty, który obok tworzonych artefaktów sam staje się przedmiotem uprawianej sztuki. Współczesność jednak przeważyła poza zdrowe proporcje i więcej atencji kieruje na wizerunek niż na jego rzeczowe umocowanie. W przypadku Józefa Chełmowskiego nie natrafiłem na ślady, które pozwalałyby snuć podejrzenia o nieautentyczność, czy mówiąc brutalnie – nadymanie  bańki na rynku sztuki. 

Od momentu ujawnienia się, jako twórcy na początku lat 70-tych XX wieku, aż do śmierci w roku 2013 Józef Chełmowski pozostał wierny koncepcji, jaką przyjął za własną. W pełni zaangażował się tak samo w kreację, jak i w autokreację z pominięciem czynnika percepcji przez otoczenie. Mając wokół siebie wiele wzorców osiągania zadowolenia publiczności szedł własną drogą, która krok po kroku zyskiwała uznanie szacunek i ostatecznie wpłynęła istotnie na otoczenie zarówno osób z “branży” jak i mniej lub bardziej przypadkowych odbiorców. 

Mimo tego, że istotnie odszedł od kanonów przyjętych w tzw. sztuce ludowej, szczególnie w zakresie podejmowanych tematów, jednak zaadaptował ją do zmieniającej się rzeczywistości. Przecież nie mamy w naszym obszarze kulturowym już twórców, którzy są ściśle lokalni i nie mają styczności z globalną rzeczywistością. Józef Chełmowski był prekursorem otwierania się tzw. twórczości nieprofesjonalnej na wymiar ogólnoświatowy, przekraczanie granic własnej tożsamości tyczonej wiarą i ogarnialną ludzkim wzrokiem tradycją. To u niego pojawiają się wątki z innych kultur. Poważa się na reinterpretację utrwalonych przedstawień religijnych. Niektóre prawdy wiary przedstawia w zupełnie niekanonicznym ujęciu, ale zupełnie bez intencji wkraczania na drogę herezji. Do wszelkiej wiedzy, tak naukowej, jak i teologicznej podchodzi w ten sam sposób – głosi, że żadna teoria nie jest skończona i przypisuje człowiekowi, w tym sobie prawo do dalszej interpretacji stworzonych przez innych poglądów, niezależnie czy pochodzą one od Kopernika, Einsteina czy Kościoła Katolickiego.

Znowu widzę w tym rys filozofii życia, którą reprezentował wspomniany wcześniej Fryderyk Nietzsche, ale również inni twórcy przyznający wartość nie stałym prawdom, ale tym aktualizowanym na nowo w obliczu uczciwych wysiłków jednostek, które mają odwagę spojrzeć w stronę świata, a nie trzymać się utartych form i poglądów. Józef Chełmowski przekraczał oba te obszary.

Z jednej strony znajdujemy w jego twórczości wizje kosmiczne, a z drugiej przedstawienia bieżących wydarzeń, a do kompletu artefakty łączące każdą z tych stron rzeczywistości. W ten sposób łączą się doczesność i wieczność, powstaje kosmiczna ciągłość, która nie ma wymiaru fizycznego, a duchowy i realizuje się dzięki uczestnictwu aniołów, które spajają nieprzystające do siebie warstwy bytu.

Takie podejście jest trudne do przyjęcia dla człowieka XXI wieku, ale odpowiedzią na to jest doświadczenie, które opisywałem wcześniej od innej strony. Mam na myśli wizytę w zagrodzie Chełmowskich. A szczególnie wizyta w ogrodzie wypełnionym rzeźbami, ulami i obrazami, wplecionymi w żywą przyrodę. Zaczyna się od przekroczenia furtki obrośniętej bluszczem, co samo w sobie ma znamiona rytuału przejścia. Za nią zaczyna się jakby inna rzeczywistość, w którą się zanurzamy. 

To ostatnie słowo ma istotne znaczenie w odbiorze całej sztuki Chełmowskiego, ale daje się szczególnie odczuć w zagrodzie w Brusach – Jaglie. Jest ono ściśle związane z bardzo współczesnym pojęciem immersji. Oba wyrazy znaczą to samo i w sposób mniej oczywisty odnoszą nas do innego  aktu łączącego w religijnym rytuale świat doczesny z Wszechświatową rzeczywistością. Mam na myśli chrzest. Realizuje się on poprzez zanurzenie w wodzie, co sprawia, że poddany temu działaniu człowiek staje się nową istotą włączoną w porządek metafizycznego kosmosu opisywanego zazwyczaj językiem mitów i teologii.

Czyż zatem przejście przez obrośniętą bluszczem furtkę do “pasieki wyobraźni” nie ma charakteru transformacji na poziomie duchowym, choć realizowanym w fizycznej i materialnej sferze? Daleki jestem od sugerowania innym osobom, co powinny przeżyć, ale we mnie otwierają się w takiej sytuacji wszystkie zmysły chłonące to, co wyjaśniać można przede wszystkim w kontekście wyobraźni mirakularnej – przestrzeni cudowności. 

Jeśli przyjąć taką interpretację, to konsekwentnie podążając tym tropem należałoby wyobrazić sobie Józefa Chełmowskiego jako proroka. Ton jego wypowiedzi, wymowa jego sztuki, formy wyrazu są u niego profetyczne. W narosłych wokół artysty z Brus narracjach da się odczuć celowe unikanie tego terminu. Dlaczego? Zapewne z tego powodu, że prorok to Szaleniec Boży, a jeżeli żyjemy w świecie, który wyparł istnienie Boga, to z tego określenia zostaje tylko “szaleniec”. Mam wrażenie, że osoby pielęgnujące pamięć o Józefie Chełmowskim obawiają się przypisania mu tego epitetu. Samo bycie artystą ludowym w “nowoczesnym” człowieku wywołuje efekt iście gombrowiczowski polegający na przypięciu masek, a dosadniej rzecz biorąc gęby obywatela świata cywilizowanego  i prostaczka. Jeśli dołączyć do tego atrybut rozmijania się z rozumem może wiązać się to z wyrzuceniem na margines dyskursu, którego to wyrzucenia dokonuje się gestem lekceważącym jakby odganianiem muchy.

Rozumiem te obawy, bo nieprawdą jest, że autentyczna cnota obroni się sama. Każda słuszna idea potrzebuje rzeczników i niniejszym tekstem do nich dołączam. Dwa argumenty wytoczę niczym armaty, żeby uznania Józefa Chełmowskiego za proroka nie traktowano jako umniejszanie mu, ale jako rzeczowy opis postawy autentycznego człowieka, choć czasy nasze o rzeczowości i autentyczności próbują zapomnieć.

Po pierwsze w świecie, którego najważniejszym fundamentem kulturowym, mimo rozszerzającego się zasięgu ateizmu, jest cały czas judeochrześcijaństwo, czyli religia Księgi, należy odczytać prawidłowo, kim byli prorocy obecni w kluczowych momentach dziejów. Nie byli to, jak dziś próbuje się mniemać, wróżbici, jasnowidze i przepowiadacze przyszłości. Byli to ludzie, którzy jasno dostrzegali, że kierunek rzeczywistości jest gdzie indziej niż azymut obrany przez im współczesnych. Nie dość, że widzieli to jeszcze używali wszelkich dostępnych sobie środków, żeby rozpowszechniać swoje poglądy. Nie dla poklasku, bo na ten nie mogli liczyć, ale ze względu na troskę o świat zmierzający ku upadkowi. Czy ktoś im wierzył? Nie, a jeśli już udawało im się dotrzeć z przesłaniem do ludzi, to dopiero, kiedy jakaś katastrofa odbierała zamkniętym na prawdę moc działania jej na przekór.

Czy Józef Chełmowski chciałby być uznany za proroka? Nie wiem. Z pewną uciechą patrzę na jego obrazy i rzeźby przedstawiające rybę z Jonaszem w jej wnętrzu. W Biblii jest to historia o proroku, który nie chciał przyjąć swojego powołania, ale powołanie jest jak wyrok, to siła wyższa decyduje, że masz mu się poddać. Może tak wyglądała droga Józefa Chełmowskiego do sztuki. Może z tego względu przez czterdzieści lat swojego życia nie ujawniał się jako artysta. Tego się pewnie nie dowiemy, ale nie przeszkadza to podziwiać tego, co stworzył przez drugą połowę czasu swojej ziemskiej aktywności. 

Drugi powód, dla którego nie obawiam się nazwać go prorokiem, to fakt, że nie tylko przypomina nam, że musimy odmienić swoje myślenie, ale to również, że pokazuje, jak możemy to zrobić. Nie jest to jedynie głos przeciw temu, co go otacza, ale jest to też dzieło i postawa pozwalająca szukać innej drogi. Zanurzenie w pasiece wyobraźni. Wynurzenie do innego życia w świecie. Otwarcie oczu na rejony rzeczywistości, których nikt wcześniej, w skali naszego indywidualnego życia, nam nie pokazał. 

Podobnie jak wspomniani wcześniej Svedenborg, Blake czy Oskar Miłosz nie tylko głosił prawdę o upadku, ale pokazywał drogę do odrodzenia i osobistej przemiany. Nienachalnie, ale konsekwentnie przez cały czas ponad czterdziestu lat swojej aktywności twórczej. 

Zbliżając się do końca moich rozważań nad życiem i dziełem Józefa Chełmowskiego chciałbym poruszyć jeszcze jeden element, który przewija się w opowieściach o nim jako człowieku i jako twórcy. Bardzo często jest nazywany filozofem. 

Jako człowiek, który odebrał akademickie wykształcenie w tym kierunku, mam wpojonych szereg mechanizmów, które reagują na taką kwalifikację. Wiedząc jak określenie “filozoficzny” funkcjonuje w języku potocznym i w powszechnej świadomości, mam odruch sprawdzania każdego kolejnego przypadku użycia tego terminu. Pewnie dlatego też Józef Chełmowski przykuł moją uwagę, gdy dostałem do ręki “Pasiekę Wyobraźni”.

Czy filozof to wyłącznie człowiek, który jak ja spędził pięć lat studiując na uniwersytecie? A może to człowiek, który po uzyskaniu dyplomu pozostał w gronie akademików i nurza się w teoriach czasem spoglądając z ich wyżyn na świat powszedni zdobywając kolejne stopnie w naukowej hierarchii? Jak się ma do tego postać Józefa Chełmowskiego? 

Uważam, że tak samo, jak jego kwalifikacje w zakresie sztuki. To co nazywamy sztuką ludową, posiadający o niej wiedzę fachową określają jako “twórczość nieprofesjonalna”. Burzy to we mnie poczucie sprawiedliwości, bo osoba po studiach w akademii sztuk po pięciu latach jest profesjonalistą, a czterdzieści lat tworzącemu swoje dzieła człowiekowi odmawia się tego miana. Można by powiedzieć, że to spór o słowa, ale one mają swoją moc sprawczą i nie tylko opisują, ale i kreują rzeczywistość.

Jeśli Józef Chełmowski może być określany artystą nieprofesjonalnym, to ja domagam się aby analogicznie traktować go jako nieprofesjonalnego filozofa. Nie żeby miało to coś ujmować. Wprost przeciwnie. Ja widzę w tym wartość przez odrzucenie ograniczeń, jakie kanony i konwenanse narzucają nam, jeśli chcemy być “profesjonalni”. “Profesjonalny” oznacza w tym przypadku bycie uregulowanym wedle reguł, które wcale nie muszą pomagać nam żyć. Bo to życie, jak głosi krążące po sieci powiedzenie, prędzej czy później z każdego uczyni filozofa. A zatem “nieprofesjonalny” to ktoś, kogo nie ogranicza żadna kanwa zawodowa, a kim kieruje autentyczna potrzeba. Zdaje się być to właściwa opcja w czasach, kiedy gotowe wzorce zawodzą na wielu polach.

Podsumowując moje rozważania wokół twórczości i postaci Józefa Chełmowskiego stwierdzam, że zwierciadło wszechświata, które stworzył swoją sztuką i sposobem bycia stanowi ważną propozycję dla człowieka, którego nowoczesność przemieniła w swoją pochodną. Jego spuścizna może stanowić dla nas punkt odniesienia do własnych poszukiwań tego, co sięga poza doraźność użycia czy doznania, a może być formującym doświadczeniem. Najbardziej istotnym jest nie tyle przyjmowanie świata, jakim jest tam, gdzie go nam już wytłumaczono, ale rozbudzenie wyobraźni, która pozwoli mierzyć się z problemami, które wymykają się dostępnym wyjaśnieniom. 

Józef Chełmowski był prorokiem Tajemnicy. W tym aspekcie szedł ramię w ramię z filozofami, którzy gotowi byli przyznać, jak ograniczona jest nasza wiedza i że świat nie cały nadaje się do wyjaśnienia, ale jego część, ta niemożliwa do rozwiązania, jak zagadka, daje nam jedynie możliwość przyjęcia właściwej dla Tajemnicy postawy.

Gdybym miał jednym zdaniem wyrazić myśl, która mogłaby być wstępem do przyjęcia spuścizny Józefa Chełmowskiego sparafrazowałbym znane wezwanie “Sapere aude!” – odważ się być mądrym! Adekwatne wyrażenie brzmiałoby “Imaginari aude!” – odważ się używać wyobraźni! Bo wyobraźnia jest tym, co poprowadzi nas dalej w świecie, którego umacniać dalej już nie możemy, którego środki reprodukcji są na wykończeniu. Wejście w immersyjne doświadczenie sztuki artysty z Brus, potraktowanie jej poważnie, bez cudzysłowów i łagodzących wyjaśnień, może dać nam więcej niż kolejne odkrycia naukowe. Bo bez nowej wyobraźni nie wyjdziemy poza ograniczenia, w których utknął współczesny człowiek, w których utknęliśmy my.

A zatem szukając nowej filozofii, nowej sztuki zajrzyjmy do pasieki wyobraźni, gdzie leży zwierciadło wszechświata i na nowo odbudujmy naszą relację do rzeczywistości nie w jej małości, ale w całości, która zaoferuje nam bezpieczny grunt do stwarzania człowieka na nowo.

© 2025 Paweł Paniec. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Województwo Pomorskie.
Zrealizowano przy pomocy finansowej Województwa Pomorskiego